wtorek, 25 grudnia 2012

KB#38: Stare, znaczy dobre

Pisząc o starych grach przed oczami stają mi przede wszystkim dwie pozycje – Warhammer I Edycja, oraz Klasyczny Świat Mroku. O ile cWoDa odkrywam dopiero teraz, to w młodości naczytałem się o nim niemało w Magii i Mieczu. Z kolei na Młotku „przegrałem” kilka lat życia i zajął on w moim sercu szczególne miejsce.

Niestety dziś już nie gram w Warhammera – wychowałem się na I Edycji (i jej błędach), a towarzystwo rpgowe raczej sięgnęło po II, choć wciąż można znaleźć niemało zapaleńców pogrywających w starego młotka. Sam też próbowałem się przekonać do II, jednak klimat odrzucił mnie po kilku sesjach – to nie był już „ten” Stary Świat. Imperium stało bardziej fantasy, podczas gdy nasze sesje w I, były osadzone raczej XVI wiecznej Rzeszy (w naszym przynajmniej mniemaniu) z lekkimi jedynie dodatkami fantasy. Wciąż można było się natknąć na zielonoskórych, kultystów czy magiczne artefakty, jednak pozostawały one głównie w sferze karczemnych bajęd i legend. Powodowało to, że każde spotkanie z czynnikiem nienaturalnym pozostawiało wspomnienia na długie lata (takie jak na przykład eksploracja kurhanu pierwszych ludzi, lub potyczka z rycerzem Tzeentch'a). Wspomnę tu też o magii – była ona dla nas czymś zupełnie niezwykłym. Faktycznie mogliśmy się poczuć jak mieszkańcy Starego Świata, gdy przed naszymi oczami odbywały się sceny „nie z tej ziemi”. A jakież było nasze zdziwienie, gdy po kilku sesjach odkryliśmy że jeden z naszych towarzyszy jest magiem! Tylko nasze zaufanie do niego sprawiło, że nie poszedł on z dymem przy najbliżej świątyni Sigmara (no może nie od razu;P). A magiczne przedmioty? „Nie dobry Panie, nic o magii nie słyszeliśmy, ale mogę Ci pokazać ten wspaniały miecz, który otrzymałem w dowód wdzięczności od krasnoludów” - miecz ten dawał +5 do WW, a mistrzowi udawało się przez rok wodzić mnie za nos i wmawiać, że to po prostu bardzo dobrze wykonany miecz.

No ale miałem pisać tu starych grach, a zamiast tego opowiadam o moich sesjach. Warhammera będę wspominał przede wszystkim z nocnych sesji w szopie (2x4 m – i weź tu zmieść stół i 4 graczy, nie wspominając już o odtwarzaczu muzyki i świeczkach). Gdy sesja już się skończyła, a niebo powoli się rozjaśniało, wydaje mi się że tkwiło w nas wtedy uczucie niezwykłości historii, których właśnie byliśmy świadkami. Tak zapamiętam Warhammera – grupa awanturników gdzieś na szlaku i cudowność tego co miało stanąć nam na drodze. Kto wie, może za jakiś czas znowu przyjdzie nam przeżyć przygodę na rozstajach Imperium.

Na początku tego wpisu nawiązałem też o innym „starym świecie” - Świecie Mroku. Jak już pisałem, WoDa odkrywam dopiero teraz, ale już mogę stwierdzić że lepiej późno niż wcale. Dodatkowo temat karnawału idealnie zbiegł się w czasie z zakupem przeze mnie podręcznika do Upiora:Zapomnienie (Wraith: the Oblivion). Miałem raz okazję zagrać w ten system podczas Złotych Kości 2010 i naprawdę mnie zaciekawił. Poczytałem o nim trochę na różnych wiki, ale koniec końców jakoś o nim zapomniałem. Dopiero po ponad dwóch latach, zdecydowałem się go kupić i poprowadzić w czasie Upadłych Bohaterów. Sesja według mnie wyszła wspaniale – gracze (3 na 4 nie znało systemu) poznali swoje postacie, krótkie wprowadzenie, po czym szok - „No, ale jak to umarliśmy?”. System ma wyjątkowy potencjał do prowadzenia sesji skupionych w równej mierze na otoczeniu bohaterów, jak i ich wnętrzu. Świat duchów jeszcze nigdy nie był tak żywy. Natomiast jeżeli miałbym kiedyś komuś polecić coś do prowadzenie 1 na 1 to bez zastanowienia będzie to Wraith.

Jak porównałbym stare systemy do tych nowszych? Zdecydowanie mają dla mnie lepszą zawartość fabularną (Planescape na zawsze będzie tu zajmował I miejsce). Nowsze systemy nie zachwycają swoimi liniami fabularnymi, które choć nie są niezbędne, to wprowadzają na sesjach przeświadczenie, że otaczający nas świat żyje swoim rytmem. Z drugiej strony, gry sprzed np. 10 lat mają problemy z mechanika, co zaczyna się odczuwać coraz bardziej, no ale można to zawsze obejść, czy to konwersją, czy storytellingiem. Za przykład mogą tu posłużyć Dzikie Pola i Monastyr, które również są mi szczególnie bliskie, jednak od ich mechaniki trzymam się z daleka.

„Wczorajsze gry” to dla mnie „moje” gry. To właśnie w nie chce grać i je prowadzić. Chociaż nie mam nic przeciwko nowszym tytułom (Wolsung), to jednak wolę te starsze, już „sprawdzone”. Nie wiem jak grało się w nie 10 lat temu, ale jestem pewien, że za kolejną dekadę wciąż będę ludzie, którzy z radością w nie zagrają, a wśród nich będę też ja.



Post ten jest moim debiutem w Karnawale Blogowym - edycji 38 "Stare gry dziś"

piątek, 14 grudnia 2012

Puchar Mistrza Mistrzów

Puchar Mistrza Mistrzów – nazwa, którą z jednej strony słyszałem i kojarzyłem już od dawna, a z drugiej nigdy nie miałem szansy wziąć w nim udziału, czy to jako mistrz gry, czy jako gracz. Tak więc wszechświat stwierdził, że skoro Greg sam nie zamierza się tam wybrać to trzeba go oficjalnie oddelegować – i to na dodatek jako sędziego! No nie powiem, byłem mocno zaskoczony – co prawda mam jako takie doświadczenie z konkursami na najlepszych MG lub graczy, ale PMM uważałem zawsze za całkiem inną ligę i nie przypuszczałem że otrzymam zaproszenie sędziowskie. „Jechać, czy nie jechać?” - zastanawiałem się. Niestety miałem okazję usłyszeć, lub przeczytać opinie o PMMie, które nie stawiały tego turnieju w pozytywnym świetle. No ale nic, za pół roku sam mam zorganizować coś podobnego, więc doświadczenie by się przydało. No i pojechałem.

Na turniej zgłosiło się dziewięciu mistrzów gry. Liczba trochę mała, jak na najbardziej prestiżowy turniej dla MG (przynajmniej według mnie). Co do prowadzonych systemów podczas eliminacji, były to: 3x Warhammer, 2x Świat Mroku (mniej, lub więcej), Earthdawn i 3x jednostrzałówka we własnej konwencji (czy Khaki prowadził własny setting nie jestem na 100% pewien). Przy eliminacjach wszyscy sędziowie mieli zrobić obchód po sesjach, porównać poziom prowadzących i wystawić im ocenę. Narady trwały dość długo (2-3) godziny, ale pomimo pewnych problemów udało nam się wyłonić pięciu półfinalistów: Kaduceusz, Włodi, Wiktor, Azarin, oraz Zed (kolejność wymienienia jest całkowicie losowa). Ciekawa sprawa, że do kolejnej części przeszły trzy sesje Warhammera. Mistrzowie otrzymali szkice przygód, które mieli przygotować i zabrali się do pracy. Tak oto zakończył się dzień pierwszy.

Dzień drugi to półfinały i finał. Tym razem na każdej z sesji miał cały czas być obecny sędzia, biorący również udział jako gracz. Oddelegowany zostałem do sesji Włodiego, który po raz kolejny zdecydował się poprowadzić Warhammera. Po jego poprzedniej sesji, którą poprowadził w konwencji mrocznych baśni Braci Grimm, spodziewałem się że może nas czymś znowu zaskoczyć. Ale Włodi, jak to Włodi, po prostu odpalił ciężki kaliber. Nasze miny, gdy dowiedzieliśmy się że mamy zagrać dziećmi (czwórką rodzeństwa), powinny zostać uwiecznione. Włodi ma pewną cechę, która według mnie jest podstawą warsztatu MG – genialnie operuje swoim głosem. Gdy tylko zaczynał opisy, gracze grzecznie milknęli i przysłuchiwali mu się z ogromnymi oczami. Po sesji miałem jednak, pewien problem – nie miałem okazji przyjrzeć się pozostałym i bałem się że może to trochę wypaczyć moja ocenę. Chociaż po chwili zastanowienia, stwierdziłem że sesja u Włodiego bezceremonialnie wskoczyła na top3 sesji, w które grałem, więc na spotkanie sędziowskie udałem się pewien swych racji.

Drugie obrady minęły zadziwiająca zgodnie. Jeden z finalistów został wybrany praktycznie jednogłośnie, natomiast jego oponent wyklarował się po głosowaniu: Azarin i Włodi. Niestety tutaj pojawił się pewien problem – obaj finaliści nawet nie spodziewali się dostania do finałów (dla Włodiego były to pierwsze sesje prowadzone na konwencie), oraz byli najzwyczajniej w świecie zmęczeni. Brak snu, zdenerwowanie, szybkie przygotowania zdecydowanie zebrały swoje żniwo – sesjom finałowym brakowało pewnej iskry, którą tak zachwycały sędziów podczas półfinałów. W żadnym jednak wypadku nie należy uznawać ich w jakikolwiek sposób za słabe. Nadal były to sesje godne „Mistrza Mistrzów”. Wyjątkowo ucieszyło mnie natomiast że finaliści prowadzili w tak odmienny od siebie sposób. Azarin genialnie potrafił posłużyć się muzyką, wplatając swoją narrację w muzykę w taki sposób, że można by uznać to za fragment filmu. Z kolei Włodi pokazał „dobrą, starą szkołę”, piękny sposób grania, gdy uczestnicy siadają razem i tworzą wspólnie historią.

Dyskusję po finałową skomentuje tylko dwoma zdjęciami :) Natomiast gdyby do kogoś nie dotarła ta wiadomość – wygrał Włodi (chociaż przypuszczam, że Azarin nie pokazał jeszcze wszystkiego na co go stać i za rok może stawiałbym na jego ponowną obecność w finale).
Tak nam się wydawało, że wyglądamy.
Tak wyglądaliśmy naprawdę

Wrażenie z Pucharu można by określić jako spotkanie trzynastu trolli. Nie chcę jednak, aby ten tekst został odebrany w sposób, który każe myśleć komukolwiek, że w jakiś sposób wyśmiewaliśmy, lub szydziliśmy z któregoś z uczestników – po prostu utrzymywaliśmy w gronie sędziowskim bardzo luźną atmosferę i wydaje mi się, że tylko dzięki temu nie padliśmy podczas obrad (no i wodzie, którą zapewniał nam Wojtek – to się nazywa troska o morale). Uważam, że jako sędziowie mieliśmy wyjątkowo niewdzięczne zadanie – ocenianie (czyli de fakto powinno to nazywać się nas jury, a nie sędziami). Jednakże bardzo cieszę się z faktu, że w końcu miałem szansę brać udział w tej jakże potrzebnej inicjatywie. Pozwoliła mi nie tylko poznać wspaniałych ludzi, ale również skonfrontować mój sposób grania i prowadzenia z tym co pokazali nam uczestnicy. A wydaje mi się że bez tego trudno byłoby nam się rozwijać w naszym ulubionym hobby.